Przed jednym z ważniejszych egzaminów na trzecim roku studiów licencjackich stres pożerał mnie od środka. Pracę zakończyłem o godzinie 22. Byłem przepełniony złudną nadzieją, że zarwana nocka z masą energetyków (w tym jednym litrowym wypitym duszkiem około 4 w nocy) przyniesie niespodziewane efekty i pozwoli mi się nauczyć całego materiału. Rano miałem problemy z wybełkotaniem własnego nazwiska, jednak dokładnie wiedziałem, jak działa system polityczny Szwajcarii oraz jakie polskie odznaczenia posiadał Charles de Gaulle.
Ubrałem swoje wymięte ubrania i ruszyłem na uczelnię, modląc się, żeby to jakoś poszło. Byłem pierwszą egzaminowaną osobą. Okazało się, że profesor postanowił przepytać mnie podczas swojej przerwy na papierosa (po wypaleniu swojego uraczył mnie jednym ze swojej paczki). Mimo totalnej nieprzewidywalności prowadzącego udało mi się uzyskać 5. Przed wejściem mój znajomy straszył mnie że profesor wyrzuci mnie z egzaminu za strój (on podczas przepytywania dostał uwagę że garnitur pewnie ma odwrócić uwagę od tego że nic nie umie... dostał 2).
Z dumą ruszyłem do swojej ówczesnej pracy. Niestety mój organizm wyraźnie się zbuntował i podczas rozmowy z klientem przez telefon ...zasnąłem! Obudziło mnie dopiero nawoływanie klienta, który myślał że mamy problem na linii.