Nie sposób zaprzeczyć, że praca sezonowa rządzi się własnymi prawami. Zwłaszcza w lokalu gastronomicznym. Pierwsze dni są najważniejsze, bo pokazują z jakiej gliny jesteś ulepiony. Jeżeli je przetrwasz, najprawdopodobniej dzielnie zniesiesz dalsze czekające Cię nieprzyjemności. Jednakże, dopiero kiedy dotrwasz do końca sezonu, możesz być z siebie naprawdę dumny. Każdy, kto tego dokonał, ma do opowiedzenia swoim przyjaciołom mnóstwo niewiarygodnych wręcz historii. W większości są to empiryczne dowody na niepojęty brak wyobraźni i empatii ze strony klientów dla nas – sezonowców. Przywołując te traumatyczne wydarzenia w wyobraźni i opowieściach, porównujemy siebie do mitycznych herosów, walczących na arenie z bestiami lub ryzykantów o odporności większej, niż u astronautów misji Apollo.
Wierzę jednak, że każdy pracujący w sezonie ma jedną lub dwie historie, które zachował nie w pamięci, a w sercu. Są to wydarzenia tak miłe i piękne, że zawsze przywołują uśmiech na twarzy, a na pewno jest tak w moim przypadku.
W czasie wakacji pracowałem w niewielkiej kawiarni połączonej z lodziarnią. Sprzedawane tam lody są najlepszymi i najsmaczniejszymi, jakich w życiu próbowałem. Nic dziwnego więc, że miejsce to jest niezwykle popularne, zwłaszcza latem, kiedy miasto dosłownie pęka w szwach od turystów.
Nie inaczej było z naszym lokalem tamtego pamiętnego wieczoru. Wartki potok klientów, przelewający się przez naszą kawiarnię, powoli zwalniał i można był nieco odetchnąć. W końcu w ogródku siedziało już tylko kilkoro ludzi, kelnerki robiły porządek na stolikach, kolega odpoczywał zasłużenie na zapleczu, ja natomiast wypatrywałem ewentualnego klienta. Wtedy podeszła do mnie jedna z kelnerek, w wolnej ręce trzymając czarną saszetkę biodrową. Znalazła ją pod malutkim stoliczkiem, ustawionym w samym kącie ogródka, blisko kwitnących krzewów róż.
Sięgnęliśmy pamięcią kilkanaście minut wstecz. Jedyną osobą, do której zguba mogła należeć, była pewna sympatyczna starsza Pani, która od tygodnia była naszą stałą klientką. Zawsze siadała przy wspomnianym stoliczku na uboczu, każdego dnia składała to samo zamówienie i nigdzie się nie śpiesząc, potrafiła spędzić u nas nawet kilka godzin. Zawsze też przychodziła sama.
Kiedy otworzyliśmy saszetkę, utwierdziliśmy się w naszych podejrzeniach. Wewnątrz znajdował się portfel z dokumentami, a oprócz niego jeszcze pieniądze, telefon komórkowy i małe pudełeczko z lekami. Niestety nie wiedzieliśmy, w którym z okolicznych hoteli Pani się zatrzymała, a nic z jej rzeczy nie mogło pomóc nam w ustaleniu tego. Postanowiliśmy skorzystać ze znalezionego telefonu i skontaktować się z jej rodziną. Jednak, ku naszemu zdziwieniu ani córka, ani syn nie wiedzieli, gdzie znajduje się ich mama. Co więcej byli zszokowani faktem, że aktualnie nie przebywa ona w sanatorium, do którego rzekomo wyjechała. W tym momencie stało się jasne, że nasza miła Pani skrywa przed rodziną jakiś sekret, a my niechcący ją zdradziliśmy.
Zanim jednak zdecydowaliśmy co robić dalej, do lokalu wpadł starszy mężczyzna. Rozpoznaliśmy w nim jednego z naszych ulubionych klientów. Pan ten codziennie zasiadał przy malutkim stoliczku blisko kwitnących krzewów róż, a następnie zamawiał espresso. Często też ucinał krótką pogawędkę z kimś z obsługi, gdy ten akurat był wolny. Po odzyskaniu oddechu Pan zapytał nas, czy nie znaleźliśmy aby małej czarnej torebki z cenną zawartością. Podał dokładny jej opis, znał nawet imię i nazwisko osoby, na którą wystawione były dokumenty. Ucieszył się niezmiernie, dowiedziawszy się, że saszetka jest u nas bezpieczna i oznajmił, że za chwilkę przyjdzie jej właścicielka. Po czym wybiegł z kawiarni, wprawiając nas swoim zachowaniem w całkowite osłupienie.
Niecały kwadrans później do kawiarni weszła Pani. Zwróciliśmy jej zgubę, ona natomiast dziękowała nam za pomoc długo i wylewnie, do momentu, aż głos się jej załamał. Przyznaliśmy się, że chcąc ją odnaleźć, dzwoniliśmy do jej dzieci i możliwe, że pomimo dobrych chęci, przysporzyliśmy jej tym kłopotów. Powiedzieliśmy też, że przed momentem był u nas pewien mężczyzna. Mężczyzna, który bardzo dużo wiedział zarówno o zgubie, jak i o samej właścicielce. Pani oblała się rumieńcem i obiecała odwiedzić nas jeszcze, aby wtedy wyjaśnić całą tę przedziwną sytuację. Przez resztę wieczoru próbowaliśmy znaleźć własne wytłumaczenie dla tych wydarzeń i choć mieliśmy pewne podejrzenia, postanowiliśmy zaczekać do wizyty starszej Pani.
Rankiem następnego dnia, mając nieco czasu do otwarcia kawiarni, zebraliśmy się całą załogą, aby wspólnie w ogródku wypić poranną kawę, jak to mieliśmy w zwyczaju czynić. Siedząc i rozkoszując się ostatnimi chwilami spokoju, nagle spostrzegliśmy Pana i Panią. Szli niespiesznie w kierunku naszego lokalu, pod rękę, elegancko ubrani. Weszli do ogródka kawiarni, przywitali się z nami i usiedli przy swoim ulubionym stoliczku blisko kwitnących krzewów róż. Podaliśmy im ich codzienne zamówienia, oni natomiast opowiedzieli nam swoją historię.
Starsi Państwo poznali się kilka lat wcześniej. Zadecydował o tym nieprzewidywalny los. Oboje już wtedy owdowiali, mieli dorosłe dzieci, pełnoletnie wnuki i doskwierało im ogromne poczucie samotności. Po spotkaniu, u schyłku życia w ich sercach zrodziło się coś, co pamiętali jeszcze z lat wczesnej młodości. Coś, co kojarzyło się im z zatartym przez czas uczuciem pierwszej prawdziwej miłości. Obawiając się, że bliscy wezmą ich za nierozważnych i lekkomyślnych, postanowili utrzymać swój romans w tajemnicy przed całym światem. Pisali do siebie listy, wysyłali drobne upominki, a kilka razy do roku, pod pretekstem wyjazdu zdrowotnego, spędzali miłe dni z dala od rodzin. Przez nasz telefon sprawa się w końcu wydała. Jak jednak sami przyznali, dobrze, że tak się stało. Był to bowiem dla nich znak, aby skończyć ze wstydliwym ukrywaniem swojego związku i otwarcie przyznać się do niego przed bliskimi, a może nawet wziąć ślub i wspólnie zamieszkać. Ich gesty i spojrzenia pełne miłości, sposób w jaki opowiadali swoją piękną historię, wspólnie snute marzenia i plany na przyszłość, choć wydawało się to wszystko zupełnie surrealistyczne i niemożliwe do spełnienia, sprawiło, że każdy uronił łzę wzruszenia. Niektórzy z nas tuż po skończonej opowieści. Inni trochę później, kiedy myśleli, że w ferworze pracy nikt nie zauważy.
Starsi Państwo odwiedzali nas jeszcze przez kilka kolejnych dni. Na malutkim stoliczku blisko kwitnących krzewów róż postawiliśmy potykacz z rezerwacją, aby zawsze, kiedy do nas zawitają, był do ich dyspozycji. Przesiadywali oni u nas długie godziny, ciesząc się swoją obecnością i naszymi lodami. W końcu ostatniego dnia pobytu przyszli do nas tuż przed zamknięciem lokalu, aby się pożegnać. Mimo, że byli to dla nas zupełnie obcy ludzie, życzyliśmy im wszystkiego dobrego, bo ich szczęście naprawdę cieszyło każdego i każdą z nas.
To był ostatni raz, kiedy widziałem starszych Państwa. Nie wiem co się u nich wydarzyło później. Nie wiem czy wzięli ślub i nie wiem czy spełnili swoje wspólne marzenia. Chcę jednak wierzyć, że tak oraz że nadal żyją ze sobą w zdrowiu i szczęściu. Wciąż wspominam ich z uśmiechem i opowiadam tę niezwykłą historię, która przydarzyła mi się w wakacyjnej pracy.
A wszystkim, którzy zechcą jej wysłuchać, w oczach kręci się ta sama łza wzruszenia, co i mnie, tych kilka lat temu.
Ważne i ciekawe etapy historii tej starszej tajemniczej pary.
Napisane jest to z lekkością i ciepłem.
Nie jedna wrażliwa osoba czytająca ten tekst na pewno odczuwała dławienie.
Jest to coś w rodzaju hymnu na cześć tej starszej pary.
BRAVO